Andrzej Smosarski - Anarchosyndykalizm

Indywidualistyczne rojenia intelektualistów czy jednorazowe akty odwagi w walce "bombą i rewolwerem" przeciw funkcjonariuszom państwa stanowią zapewne jakiś fragment dziejów myśli romantycznej, ale ich skuteczność w zmienianiu świata była zawsze niemal zerowa. Jałowe spory w kawiarniach, będące dziś tak charakterystycznym przejawem działalności anarchistów, mają swoją genezę właśnie w ultra indywidualistycznych teoriach i polemikach o charakterze filozoficznym i przyciągają młodych inteligentów, niezdolnych do rzeczywistego działania. Rozwój organizacyjny i technologiczny państwa spowodował, iż aktywność terrorystyczna przeciw jego instytucjom jest obecnie bezsensowna - dysproporcja między możliwościami scentralizowanych struktur bezpieczeństwa a dużymi nawet grupami obywateli stale się pogłębia na niekorzyść tych ostatnich. Zarówno "gęganie" inteligencji jak i taktyka terroru indywidualnego stanowią zresztą ślepy zaułek także i z tego względu, iż nawiązują do fałszywej wiary w "nowy lepszy świat" według wzorca zatomizowanego społeczeństwa kreatywnych jednostek. A przecież człowiek jest istotą społeczną. Istnieje wiele dziedzin życia, w których każdy z nas może realizować się jedynie współdziałając z innymi osobami takich jak gospodarka, seks. Fetyszyzacja indywidualizmu przez współczesnych przyznających się do anarchizmu inteligentów stoi wyraznie w sprzeczności z rzeczywistością społeczną i z tradycjami tego nurtu, którego chociażby inna nazwa "komunizm wolnościowy" świadczy, iż chodziło o uzyskanie wolności osobistej w ramach ws pólnoty. A wspólnotowość zawsze jakoś tam ogranicza prawa jednostki. Kierunkiem, który wyszedł poza sferę spekulacji filozoficznych i aktywnie włączył się w zmienianie niesprawiedliwości świata jest anarchosyndykalizm. W słowie tym mamy połączenie indywidualizmu ze świadomością istnienia kolektywnej działalności w rozmaitych sferach życia. Takie przekonanie oznacza de facto, że nie wystarczy zanegować istnienia wszelkich instytucji państwa - trzeba jeszcze zastąpić własną formą działalności te z nich, które spełniały pożyteczne funkcje. Państwo jest złem, ale nie złem absolutnym - inaczej nie mogło by przetrwać tak długo. Ma ono też zdolność do przekształcania się w zależności od sytuacji, nie tracąc jednak zasadniczych negatywnych cech takich jak centralizm.

Położenie

Współczesne państwo kapitalistyczne różni się zdecydowanie od centralistycznych struktur z czasów np. starożytnego Egiptu - i to na korzyść. Można nawet zaryzykować tezę, iż cały proces historyczny stanowi to w gruncie rzeczy prz ekształcanie się struktur państwa z typowej instytucji siłowej do form bardziej demokratycznych. Naszym zadaniem jest przyspieszenie tego procesu, aby istniejący stan rzeczy jak najszybciej zastąpić nowym porządkiem. Nie we wszystkich dziedzinach życia postęp upodmiotowienia ludzi następuje w tym samym tempie. O ile w sferze praw społecznych i politycznych jednostki nacisk oddolny ludzi przynosi coraz większe efekty - to wyrazny regres zauważyć można w większości spraw związanych z pracą człowieka i podziałem dochodu z jej tytułu. Współcześnie dominująca kultura liberalna w tych kwestiach pozostaje równie archaiczna jak to było pięćdziesiąt czy sto lat temu. Niektóre zjawiska takie jak np. postępująca koncentracja kapitału i własności w rękach nielicznej grupy bogaczy świadczą wręcz o narastającej degeneracji systemu. Dzieje się tak w chwili, gdy rozwój wytwórczości i postęp technologiczny pozwalają - może po raz pierwszy w historii ludzkości - na zaspokojenie wszystkich podstawowych potrzeb życiowych. A jednak świat pozostaje wciąż w okowach niedostatku i nędzy, wyzysku i braku perspektyw dla większej części ludności. Anarchosyndykalizm powstał jako przejaw ruchu robotniczego w ubiegłym stuleciu i od początku widział drogę do wolności człowieka w wyzwoleniu pracy z kajdan wyzysku. Dotyczyło to nie tylko eksploatacji ze strony państwa, ale też prywatnych osób posiadających środki produkcji. Przedsiębiorcy prywatni i państwowi aparatczycy są zresztą ze sobą zawsze powiązani siecią mniej lub bardziej widocznych wspólnych interesów. Prawa polityczne w świecie nędzy są tylko obłudnym kamuflażem systemu, którego beneficjanci dobrze wiedzą, iż dopóki kontrolują gospodarkę, władza należy do nich. Działalność polityczna służy z kolei głównie osiąganiu wpływów w gospodarce i wyciąganiu z niej maksimum profitów, a także eliminowaniu innych uczestników tzw. wolnej gry rynkowej i neutralizowaniu świata pracy. Koło się więc zamyka. Na czym polega istota wyzysku człowieka pracy w systemie kapitalistycznym? Warto przypomnieć to sobie, szczególnie dziś, gdy w tej części Europy nie w pełni przeminął ukształtowany w czasach realsocjalizmu mit "dobrego kapitalizmu" z całą jego naiwną wiarą, iż dobry pracodawca doceni starania załogi i niczym dobrotliwy ojczulek podzieli się zyskiem sprawiedliwie...Ta quasi religijna koncepcja nijak się ma do rzeczywistości, ale tęsknota za "dobrym szefem" pozostaje... Podstawowym mechanizmem eksploatacji człowieka jest instytucja pracy najemnej. Akceptowana przez wszystkie systemy prawne i przeważającą część opinii publicznej stanowi ona zalegalizowaną formę okradania pracownika przez właściciela firmy. Powodami dla których korzystanie z jej efektów stanowi grabież są: wypłacanie tylko części wartości pracy jej wykonawcy, skupienie decyzji co do podziału zysku w ręku pracodawcy oraz brak dobrowolności umowy. Pracownik najemny dostaje zawsze jedynie część wypracowanej przez siebie kwoty jako zapłatę i ubezpieczenie. Resztę, zazwy czaj wielokrotność tej sumy, zatrzymuje legalnie pracodawca jako swoisty haracz za tzw. stworzenie miejsca pracy i własny wkład najczęściej określany jako organizacyjny. To kolejne kłamstwa kapitalizmu. W rzeczywistości miejsce pracy stworzył mu bowiem klient czyli konsument danej usługi lub wytworu, który gotowy jest za nią zapłacić. W tym rozumieniu wszyscy jesteśmy nawzajem swoimi pracodawcami. Szef firmy przy uważnym przyjrzeniu się jego roli okaże się zaledwie pośrednikiem, nieproporcjonalnie wysoko opłacanym. W ramach tego pośredniczenia wykonuje on wprawdzie funkcje organizacyjne, ale nie w takim stopniu, aby dawało mu to jakiekolwiek prawo do samodzielnego decydowania o podziale zysku. O tym, iż bossowie zgarniają lwią część zysku łatwo przekonać się można podziwiając ich luksusowe limuzyny, urocze rezydencje i zapasione pyski. Powszechnie pokutującym mitem, akceptowanym też przez liberałów nazywających siebie z nieznanych mi przyczyn wolnościowcami jest rzekoma dobrowolność u mowy o pracę. Fakt, iż pracownik zgadza się na wykonanie konkretnej pracy za znaną mu z góry stawkę, nie znaczy jeszcze, iż był to swobodny wybór. Myślenie takie dowodzi braku wyobrazni i świadczy, iż dla niektórych ludzi przymus musi się wyrażać w postaci policjanta z pałką w ręku, inaczej nie uwierzą oni w jego istnienie. Jaka bowiem jest alternatywa? Oczywiście można szukać oferty zgodnej z własną wyceną pracy i... umrzeć z głodu. W systemie kapitalistycznym, w którym normalną cechą ustroju jest nadwyżka siły roboczej wobec podaży miejsc zatrudnienia, pracownik jest na słabszej pozycji. Wyzyskiwany wcześniej, a więc posiadający ograniczone oszczędności musi w końcu nagiąć się do określonej sytuacji na rynku pracy. Nie ma tu mowy o partnerstwie z pracodawcą czy autentycznej dobrowolności. Myśląc w ten sposób, należałoby założyć, iż każdy udający się do jednostki wojskowej poborowy, czyni tak z nieprzymuszonej woli skoro wcześniej podpisał odbiór biletu. A przecież decyduje strach pr zed karą - notabene roczne więzienie jest grozbą o wiele mniejszą niż zagłodzenie własnego potomstwa... Istnieje jeszcze jeden powód dla którego pracownik zawsze będzie stroną wyraznie poszkodowaną w systemie wolnorynkowym. Konkurencja - cecha konstytutywna ustroju kapitalistycznego, wymusza bezwzględność nawet na tych przedstawicielach burżuazji, którzy wychodząc z przesłanek moralnych czy religijnych pragnęliby lepiej traktować zależnych od siebie podwładnych. Grozba wypadnięcia z rynku, towarzysząca olbrzymiej części podmiotów gospodarczych niemal nieustannie, zmusza do minimalizacji kosztów za wszelką cenę. Ten kto lekceważy ów nakaz kapitalistycznej ekonomii, już wkrótce sam może znalezć się po drugiej stronie konfliktu klasowego. A oszczędzanie na pracy ludzkiej - za wyjątkiem grupy wysokokwalifikowanych specjalistów, których z kolei kokietuje się i podkupuje sobie nawzajem - to w zasadzie jedyna możliwość dyscyplinowania budżetu przy obłąkańczym wyścigu technologicznym i olbrzy mich kosztach walki o klienta. Z tego właśnie powodu szef firmy chętniej zgodzi się przepłacać usługi agencji reklamowej lub serwisu technicznego dla urządzeń niż podwyższyć pobory sprzątaczkom. Zresztą nawet zmieniając boazerię w biurze inwestuje on tak naprawdę w siebie... Warto zauważyć też, iż możni tego świata - będący sami konsumentami, ale nie pracownikami - z lubością przyjmują liberalną gospodarkę z jej fetyszyzowaniem praw klienta i pogardą dla pracownika. Skoro więc uznać można, iż praca najemna stanowi zalegalizowaną grabież, to zdrowy rozsądek każe uznawać wszelkie teoretyczne i praktyczne przesłanki pokoju społecznego za stan chorobowy. Konflikt między światem pracy i kapitalistami jest permanentny, niezależnie od tego czy akurat znajduje się w fazie eskalacji czy też egzystuje bardziej podskórnie. Sami jego bohaterowie często nie zdają sobie z niego wystarczająco sprawy, sądząc, iż zatargi i strajki dotyczą konkretnych spraw i osób. Walka klas jest jednak rzeczywistości ą, niezależnie od haseł pod jakimi w tym właśnie momencie występują pracownicy i burżuazja. Mit solidaryzmu społecznego - o tym, iż wszyscy jako rodacy, katolicy czy po prostu ludzie jesteśmy takimi samymi członkami społeczności ogólnej o podobnych prawach i obowiązkach - lansowany natrętnie przez media, służy elicie systemu. Owo braterstwo, tak chętnie deklarowane w kościołach i na mównicach, pryska jak mydlana bańka w świecie, gdzie decyduje pieniądz. Zresztą ci, którzy zatrudniają nas jako robotników czy niższych urzędników nie po to stawiają sobie z naszej pracy luksusowe rezydencje i zatrudniają stada ochraniarzy, aby bratać się z pospólstwem. Celem walki klas, poza uzyskiwaniem kolejnych sukcesów w walce o warunki pracy i lepszą płace powinno być całkowite obalenie kapitalistycznego systemu gospodarczego. Co w zamian? Niewątpliwie zniesienie pracy najemnej nastąpić może tylko poprzez przekazanie pracownikom pełnych praw do zarządzania i dysponowania zyskiem swojej firmy, a więc tak naprawdę prawa własności. Marksistowskie złudzenia części lewicy co do istoty państwa, doprowadziły w wieku dwudziestym do nieudanego eksperymentu zwanego socjalizmem realnym, w ramach którego po obaleniu kapitału prywatnego i zniesieniu wolnego rynku, wyznaczono system centralistyczny do reprezentowania ludu w procesach gospodarczych. Państwowi biurokraci zastąpili kapitalistów w decydowaniu i podziale dochodu i działając nominalnie w imieniu klasy pracującej szybko zamienili się w odrębną nomenklaturę urzędniczą, wyobcowaną od reszty społeczeństwa. Sprawdziły się obiekcje anarchistów wobec machiny państwowej jako struktury będącej wrogiem ludu. Klasa biurokratyczna realsocjalizmu z charakterystyczną dla pośredników zachłannością zaczęła ściągać olbrzymi haracz za swoje usługi. Zawiodło centralne planowanie gospodarką, monopol państwa błyskawicznie przeskoczył granice gospodarki i wtargnął w życie prywatne obywateli. Polityczna nadbudowa w postaci jednej partii politycznej okazał a się łatwa do zdegenerowania i nie spełniająca aspiracji ludzi. Zmonopolizowanie funkcji politycznych, społecznych i gospodarczych w jednym ręku doprowadziło do niespotykanej ekspansji państwa, wzrostu jego agresji wobec społeczeństwa - a jednocześnie do bezładu funkcjonowania w kluczowych dla ludu dziedzinach, przede wszystkim w gospodarce. Zbrodniczość państwa nie zmalała, szybko wrócił konflikt klas. Centralizm zawiódł. Po upadku realsocjalizmu państwo wróciło do swojej klasycznej formy w systemie wolnorynkowym. Pozornie zachowuje się ono neutralność w walce klas, zmuszając obie strony do ustępstw - burżuazja musiała zaaprobować progresywny system podatkowy, a więc zgodzić się na finansowanie części usług dla klas niższych, pracownicy zaś zablokowani są w walce o zmianę ustroju przez prawo i bezpiekę. Ta redystrybucyjna funkcja aparatu państwowego stanowi zresztą część wspólną solidarystycznej koncepcji społeczeństwa. Nie da się ukryć, iż interwencja państwa wyrównuje nieco różnic e klasowe w takich dziedzinach jak np. edukacja. Ale przyglądając się uważnie działaniu aparatu i jego funkcjonariuszy, nietrudno dostrzec, po której stronie znajdują się ich sympatie. Biurokracja jest zausznikiem kapitału tworząc i wykonując prawo w sposób pozwalający omijać opodatkowanie właśnie przedsiębiorcom, dofinansowując z pieniędzy publicznych prywatne firmy pod pozorem np. tworzenia miejsc pracy, przeciwdziałając siłą radykalnym protestom pracowniczym. Charakterystyczna dla wpływowych urzędników podatność na korupcję czyni ich sojusznikiem tych, którzy mają pieniądze. Istnieje też bezpośrednia więz personalna między biznesem i biurokracja centralną - aby zrobić karierę polityczną trzeba posiadać znaczne zasoby pieniężne na kampanię propagandową, własne lub otrzymane w zamian za przyszłe "usługi" i odwrotnie - nie sposób zbić fortuny bez przychylności urzędników. Symbioza tych dwóch światów jest ścisła, także za sprawą upychania rozmaitych krewniaków na ciepłych posadkach. W chwili obecnej na całym świecie widać wyraznie tendencje do wycofywania się państwa z funkcji społecznie użytecznych takich jak opieka socjalna czy edukacja, bez redukowania resortów siłowych i administracji centralnej. Ukazuje to w pełni preferencje jakie aparatczycy państwowi mają w konflikcie klasowym. świadomość szkodliwości działania władzy centralnej skłania wiele osób podających się za anarchistów do dostrzegania w niej głównego, a nawet jedynego przeciwnika. Ta z gruntu fałszywa teza nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Siłą idei anarchistycznej od początku było dostrzeganie powiązań między obiema grupami wpływów, ale w żadnym razie nie negacja konieczności walki z kapitałem prywatnym.

Kapitał rządzi - nigdy nie błądzi

W ustroju kapitalistycznym, gdzie siłę konkretnych grup zazwyczaj można poznać po pieniądzu przez nie posiadanym, widać wyraznie, że to krezusi finansowi są silniejszą częścią tandemu. Biznes urabia funkcjonariuszy państwa do swoich celów daleko bardziej nizli dzieje się to odwrotnie. Demoniz acja pozycji państwa będąca reliktem czasów realsocjalizmu skłania wiele osób do działań w istocie pro kapitalistycznych. Trzeba sobie uświadomić, że ograniczenie niektórych działań państwa zmierzających do częściowej ochrony świata pracy przed totalnym wyzyskiem oraz brak czyjejkolwiek kontroli nad gospodarką to właśnie postulaty burżuazji. Zniesienie części czy całości funkcjonowania państwa bez likwidacji pracy najemnej może tylko uderzyć jeszcze bardziej w pracowników, likwidując nawet te niewystarczające ograniczenia samowoli burżuazji, jakie w procesie historycznym pod naciskiem ludu państwo podżyrowało. Domniemanie, że uwolnione od presji podatkowej klasy posiadające nagle zachwycą hojnością ludzi pracy to wiara w gotowany śnieg. W rzeczywistości chociażby wspomnienie bardziej liberalnych gospodarczo czasów wieku dziewiętnastego, w którym powstawały wielkie fortuny przy jednoczesnym przeciętnym okresie życia robotnika rzędu 30 lat (w Anglii) zaświadczają o czymś przeciwnym. Ana lizując przykład nie opodatkowanej działalności jaką stanowi prostytucja, także nie sposób dostrzec ani wysokich zarobków (wobec opłaty za usługę stanowią one najwyżej 40% mimo całej niewdzięczności zajęcia), ani spadku cen. Założenie, że to kaftan podatkowy zmusza pracodawców do ograniczania pensji, tak chętnie lansowane przez liberalną propagandę, nie ma tym samym żadnego uzasadnienia. Jeszcze jednym powodem dla którego trzeba odrzucić burżuazyjną ideologię jest skłonność gospodarki wolnorynkowej do popadania w okresowe kryzysy, w pokonywaniu których kapitaliści z reguły nie umieją sobie dać rady własnymi siłami. Wówczas, aby zapobiec niepokojom społecznym państwo i tak dokonuje interwencji na rynku, używając do tego pieniędzy podatników dla zamówień rządowych, finansowania robót publicznych itp. działań. W czasie najgłębszego kryzysu lat trzydziestych kampanię taką o nazwie "Nowy Ład" podjął prezydent USA F.D. Roosevelt, za co mieszkańcy tego kraju do dziś wspominają tego człowieka z wdzięcznością. "Niewidzialna ręka rynku" nie wystarczyła. Obecnie takie działania podejmuje wiele rządów w ultraliberalnej dotąd Azji, po krachu jaki niedawno tam nastąpił. Fakty te ilustrują w pełni bezczelność kapitalistów, którzy w chwili powodzenia domagają się nie wtrącania się kogokolwiek do dysponowania zyskiem, zaś wobec załamania koniunktury ochoczo wyciągają ręce po pieniądze społeczne. Zadaniem anarchosyndykalistów jest doprowadzenie do stanu, gdy zarządzanie i podział dochodów będzie leżał w gestii samych pracowników. Oznacza to faktyczne przekazanie własności w ręce załóg. Bez żadnych pośredników. Własność pracownicza spełnia wszelkie kryteria sprawiedliwości społecznej i jest jedyną drogą stworzenia społeczeństwa bezklasowego. Czyli bez lepszych i gorszych. Arcyważną zaletą tej formy własności jest pełne związanie interesu pracowników z powodzeniem firmy. W gospodarce socjalizmu realnego pracownik zakładu był wprawdzie nominalnie jego właścicielem, a nawet partycypowa ł rzekomo w całej gospodarce, ale tak naprawdę tego nie odczuwał. Monopolizacja zarządzania przez biurokratów pozbawiała go możności decydowania o sprawach dotyczących własnej pracy, a silna hierarchia w firmie nie pozwalała łudzić się co do istoty systemu. System płac, choć regulowany przez państwo, był mu obcym nakazem.

Na swoim lepiej

W wyniku tego większość społeczeństwa miała poczucie istnienia własności niczyjej i - widząc marnotrawstwo ustroju oraz czując skutki ciągłych niedoborów na rynku - bez poczucia winy chętnie korzystała z majątku społecznego - aż do poziomu papieru toaletowego. Powrót kapitalizmu zwiększył wydajność i zdyscyplinowanie większej części zatrudnionych, ale bodzcem dla nich stał się zwyczajny strach - niekiedy obłąkańczy, zmuszający do ciągłej aktywności zawodowej lub akceptowania każdych warunków pracy. Jednocześnie alienacja człowieka pracy wobec swojej działalności zawodowej i jej efektów pozostaje wciąż niezmienna. A stopień prawdopodobieństwa, iż pracownik np. ukradnie coś z zakładu pracy pozostaje niewiele mniejszy, bowiem żadna kontrola nie jest w pełni skuteczna. Olbrzymia większość ludzi wciąż nie pracuje dla siebie. Ciekawe, iż ci których jednym z głównych zarzutów wobec realsocjalizmu było to właśnie, że nie pracuje się w nim "na swoim", jako alternatywę stworzyli system w którym własność pozostanie zawsze domeną mniejszości ( ilość szefów na pewno nie przekroczy liczby pracowników - trwa zresztą koncentracja kapitału) i to w dodatku zmuszonej do konkurencyjnej walki o jej zachowanie... Własność pracownicza oznacza stan, kiedy działanie na niekorzyść firmy jest niekorzystne dla wszystkich jej pracowników razem i każdego z osobna. Nawet jeśli znajdą się jednostki próbujące w jakiś sposób szkodzić wspólnemu interesowi, ich poczynania będą torpedowane przez kolektyw. Pod tym względem własność pracownicza ma głęboki ekonomiczny sens, zapobiegając tego typu zjawiskom przez wprowadzenie mechanizmu samokontroli wśród załogi nie opartej jednak na ta ktyce bata, ale na zwykłym interesie materialnym. Zasadą filozofii anarchistycznej, której wyznawcą są anarchosyndykaliści jest kropotkinowska myśl o wyższości kooperacji nad konkurencją. To współpraca przynosi ludziom prawdziwie dobre efekty, także w dziedzinie gospodarki. Konkurowanie między podmiotami gospodarczymi pobudza wprawdzie inicjatywę kadry zarządzającej (choć też nie zawsze) ale jednocześnie oznacza olbrzymie koszty dla świata pracy. Wyścig ma swoich przegranych, a wśród tych oczywistą większość stanowią pracownicy. Nie wypłacanie poborów i bezrobocie to koszmar jaki ich czeka. Współzawodnictwo uderza też w pracowników firm silniejszych, obniżając ich płace na rzecz zysku szefów mediów, agencji badania rynku, reklamowych, public relations i innych przedsięwzięć sektora niszczenia konkurencji. A jest to gałąz kluczowa dla kapitalizmu, a więc usługi tego typu są nieproporcjonalnie drogie. Wolny rynek oznacza także preferowanie zachcianek bogaczy ponad potrzeby reszty społec zeństwa, co powoduje zaburzenie relacji między podażą dóbr usług luksusowych i ogólnodostępnych. W konsekwencji buduje się ekskluzywne biurowce, a lekceważy potrzeby mieszkaniowe ludności (brakuje nawet hoteli średniej klasy), zaś transport publiczny przechodzi nieustający kryzys. Najgorzej wynagradzani są też przez to pracownicy branży najbardziej użytecznych takich jak służba zdrowia, oświata czy pożarnictwo chyba, że pracują w wąskim sektorze wysokopłatnych usług tylko dla burżuazji. Twierdzenia, iż wolny rynek obniża ceny też są kontrowersyjne, skoro minimum 25% ceny produktu stanowią koszty promocji (a nie zawsze uda się to wycisnąć z pracownika), a tam gdzie istnieje ograniczona liczba potentatów z danej branży są oni skłonni do porozumień. Wreszcie konkurencja oznacza, iż biedni tracą konsekwentnie swoją pozycję w społeczeństwie, zaś kapitaliści rosną w siłę. Władzę kontroluje wówczas oligarchia finansowa. W wizjach przyszłości tworzonych np. lat temu dwadzieścia, zachwyt nad p ostępem nauki i techniki łączył się z przewidywaniami, iż już wkrótce umożliwi on lepsze i wygodniejsze życie ludzkości, skrócenie czasu pracy itd. Tymczasem zastępowanie pracy ludzkiej przez maszyny wcale do takiej ulgi nie doprowadziło - ci zbędni rzeczywiście mają więcej czasu, aby pozbawieni pracy delektować się swoim ubóstwem, reszta zaś pracuje dłużej i ciężej niż to bywało wówczas. Całe olbrzymie grupy ludności okazały się nagle nieprzydatne dla systemu i w związku z tym pozbawione możliwości godziwego życia. I tak np. w Polsce nagle niepotrzebni okazali się nagle górnicy, hutnicy, większość chłopstwa i rzemieślników, robotnicy większości branż... Wzrosło zapotrzebowanie na kadrę menedżerską i specjalistów oraz na ... ochraniarzy! Tylko część zubożałego społeczeństwa ma szansę znalezć zatrudnienie w firmach zagranicznych, handlu i usługach - reszta skazana jest na wegetację i życie z jałmużny społecznej. Niemoralność konkurencji polega też na braku równych szans już na starcie.

Wolny rynek daje szansę?

Wrodzony talent do danej działalności, ambicja i pracowitość - cechy tak wysławiane przez liberałów - mają ograniczone znaczenie. Nie mniej liczy się pochodzenie społeczne, decydujące o dostępie do edukacji przy coraz większej jej odpłatności i zapewniające pożądane koneksje rodzinne i towarzyskie. Widać wyraznie cechę swoistego "uwłaszczania się" burżuazji na posadach biznesowych - według badań naukowców angielskich dziecko urodzone w klasie najniższej ma ponad trzydziestokrotnie mniejszą szansę awansu do klasy najbogatszych niż jej członek od urodzenia utrzymania się na swojej pozycji. Możliwość awansu klasowego jest wiec nieduża - miejsca blokują dzieci bogaczy. Bardzo ważne znaczenie ma też miejsce zamieszkiwania - młody człowiek z głębokiej prowincji będzie zawsze miał o wiele mniejszą szansę "przebicia się" niż mieszkaniec stolicy (różnice edukacyjne, brak zaplecza mieszkaniowego i materialnego na zaistnienie w dużym mieście oraz znajomości wśród ludzi decydujących o zatrudnien iu). We wschodniej części naszego kontynentu, po krachu systemu realsocjalizmu, mobilność między klasami była stosunkowo wysoka, umożliwiając awans niektórym przedstawicielom inteligencji, szczególnie jeśli posiadali odpowiednie "zaplecze" wśród starej i nowej elity politycznej. Obecnie wszystko powraca do normy świata kapitalistycznego - bogaci i biedni żyją w coraz bardziej różnych światach, czego widomym dowodem są powstające jak grzyby po deszczu willowe osiedla z własną ochroną i luksusową infrastrukturą usługową, niedostępne dla plebsu, a z drugiej strony zamiana wielu proletariackich dzielnic w prawdziwe getta nędzy i przestępczości. Tak więc nie ma mowy o równych szansach. A tam gdzie brak równego startu, nie sposób twierdzić, iż konkurencja jest uczciwa. Możliwość osiągnięcia statusu np. profesora uniwersytetu przez dziecko robotnika rolnego i wiejskiej bufetowej - rzecz do pomyślenia w realsocjalizmie niwelującym nierówność szans bezpłatną edukacją i zmniejszeniem rozpiętośc i dochodów - jest dziś praktycznie zerowa. Eliminacja wolnego rynku musi oznaczać wprowadzenie przynajmniej częściowego planowania.

Centralizacja nie jest odpowiedzią

Nie może jednak ono leżeć w gestii żadnej struktury centralnej, gdyż oznaczałoby to odtworzenie struktur biurokratycznych, z całą ich niesprawnością i innymi negatywnymi cechami. Ze szczytów nie widać nizin - nawet najbardziej uczciwy i sprawny urzędnik państwowy nie jest w stanie zaspokoić potrzeb ludu, albowiem ich nie zna. Każde planowanie, aby miało sens musi być realizowane oddolnie. Ci, których dotkną jego efekty, pracownicy i jednocześnie konsumenci, muszą poprzez swoich delegatów ustalać priorytety gospodarowania. Profesjonalni ekonomiści mogą jedynie doradzać jaka droga ma prowadzić do celu wyznaczonego przez pracowników danej branży czy regionu. Wymaga to dużo odpowiedzialności ze strony klasy pracującej, a także chęci uczenia się, aktywności i zaangażowania w sprawy swojej firmy. Ale ludzie zazwyczaj interesują się sprawami dotyczącymi swojej w łasności. Kooperacja zaś przynosi szybko konkretne korzyści finansowe i organizacyjne. Wyeliminowanie kosztów związanych z walką konkurencyjną i likwidacja klasy próżniaczej pozwoli ograniczyć czas pracy podstawowej, częściowo dla umożliwienia współzarządzania pracownikowi, a także dla poprawy komfortu jego życia. Wciąż nowocześniejsze środki komunikacji i transportu sprawiają, że wszelkie konsultacje i decyzje zbiorowe staja się coraz prostsze. Pamiętajmy zresztą, iż anarchizm od początku był ideologią ludzi kreatywnych i dążących do zmian. Zrzeszenia branżowe i ciała samorządu lokalnego - te dwa typy kolektywów będą odpowiedzialne za kooperację i planowanie. Aby działały sprawnie konieczna jest pełna demokratyzacja zarówno w zakładach pracy jak w działaniach samorządu terytorialnego. Ten ostatni będzie koordynował działania społeczności lokalnych w sprawach dotyczących życia na danym terenie i organizował podstawy działania dla pracowników dzisiejszego sektora publicznego. Zatrudnie ni sami będą wyznaczali kwoty z zysku przedsiębiorstwa, jakie powinno przeznaczyć się na konkretne cele związane ze służbą zdrowia, oświatą itp. Nie gwarantuje to bynajmniej pełnej jednomyślności i braku konfliktów, ale stanowi jedyny możliwy do zrealizowania model demokracji bezpośredniej. Tajne wybory do rad delegatów, stała rotacja funkcyjnych, a przede wszystkim brak materialnych wyznaczników charakterystycznych dla władzy spowoduje załamanie się hierarchii i związanej z nią korupcji. Sięgając do historii warto wspomnieć przykład ustroju niewolniczego - wydaje się, że idealnego dla osiągania maksymalnych zysków z pracy ludzkiej przez garstkę wybrańców. Cóż w końcu może być bardziej opłacalne niż korzystanie z darmowej siły roboczej ludzi pozbawionych jakichkolwiek praw? A jednak okazało się, że działalność gospodarcza oparta jedynie na terrorze jest tak mało wydajna, iż mimo niższych kosztów nie ma szans konkurować z pracą najemną wolnych ludzi. Idąc tą droga rozumowania nietrudno przewidzieć, iż dalsza demokratyzacja zarządzania wzmacnia inicjatywę i polepsza efekt końcowy. Nawet jeśli inicjatywa nie oznacza olbrzymiego skoku materialnego dla danej jednostki to pozostają jeszcze inne bodzce takie jak szacunek kolegów, samorealizacja.

Uspołecznienie środków produkcji

Anarchosyndykalizm zawsze był bardziej skoncentrowany zniszczeniem tego co złe w terazniejszości niż szczegółowym projektowaniem przyszłości, w rodzaju tego który charakteryzuje marksizm. Idee tego nurtu to pewien model nowego porządku, konkretne problemy będą już musieli rozstrzygać sami pracownicy w warunkach jakie zaistnieją. Znając kierunek w jakim powinno się iść i mając świadomość podstaw sprawiedliwości społecznej (bez której nie ma autentycznej wolności) anarchosyndykalizm świadomie unika narzucania rozwiązań szczegółowych. Opracowanie genialnego planu uzdrowienia świata, w dodatku ze wszystkimi detalami, przekracza możliwości intelektualne jednostki czy grupy teoretyków - a skłonność do drobiazgowego regulowania życia lu dzkiego charakteryzuje fanatyzm religijny i ideologiczny, a nie zdrowy rozsądek. Właśnie dlatego zaprezentowano tu jedynie szkielet społeczeństwa wolności. Argumentem bardzo często wysuwanym przez liberalnych przeciwników partycypacji pracowników w gospodarce, jest niedostatek kapitału u tychże, co sprawia, że są oni niezdolni rozwijać przedsięwzięcia gospodarcze. W ten sposób ci, którzy żyją z naszej pracy bezczelnie odmawiają nam prawa do uwłaszczenia z powodu naszej biedy... Oczywiście, że nie posiadamy wielkich sum pieniędzy... Skądże mielibyśmy je wziąć, skoro przez cały czas okradano nas z owoców naszej pracy? Nie ma wyjścia: należy odebrać zagrabione dobra lub zgodzić się na obniżenie tempa rozwoju. Zapewne najkorzystniejsza będzie kombinacja tych rozwiązań. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby burżuazji, a przynajmniej tej jej części, która najbrutalniej korzystała na wyzysku klasy pracującej, nie sprowadzić do normalnego poziomu życia odbierając pałace, limuzyny i zawartość bank owych sejfów. W interesie klasy pracującej leży przecież zagonienie tej czeredy darmozjadów do uczciwej pracy. Nie oznacza to bynajmniej jakiegoś holocaustu na klasach posiadających w stylu stalinowskim czy według receptury Mao, choć zapewne nie obędzie się bez przemocy. Estetom burzącym się na podobne recepty trzeba przypomnieć, iż głód i nędza pochłania wielokrotnie więcej ofiar niż zamieszki i rewolucje, choć może w sposób mniej spektakularny. Wyzysk to też przemoc... Co do zahamowania rozwoju gospodarczego, to warto sobie zdawać, iż wbrew kłamstwom liberałów, kwitnąca gospodarka nie oznacza jeszcze wzrostu ogólnego dobrobytu. I tak np. Ameryka Łacińska w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych przeżyła prawdziwą rewolucję przemysłową, ale jej skutki odczuła mniej niż połowa ludności. Sprawiedliwy podział oznacza poprawę komfortu życia klasy pracującej kosztem nadmiernej konsumpcji dotychczasowych klas wyższych, nawet przy pewnym ograniczeniu tempa rozwoju. Nie mniej ważnym od ok reślenia celu walki klasowej jest wybranie metody działania. Zalecana przez demokratów metoda polegająca na stadnym wrzucaniu kartek w otwór w skrzyni zwana wyborami nie przyniosła nigdy jakiegoś przełomu w życiu przeciętnych ludzi, co najwyżej uprawomocniała zdobycze świata pracy uzyskane w inny sposób. Nie oznacza to, że wybory należy zawsze traktować jako krańcowe zło. Czasem uczestnictwo w elekcji może mieć jakiś sens - chociażby uniemożliwienie przejęcia władzy przez ugrupowania faszystowskie. Nikt chyba nie kwestionuje tego, że zdrowemu psychicznie człowiekowi lepiej żyje się w systemie tzw. demokracji parlamentarnej niż w ustroju totalitarnym (choć ten ostatni okresowo może być sprawniejszy gospodarczo). Radykalna prawica kilkakrotnie osiągała sukces dzięki wykorzystaniu mechanizmów państwa liberalnego. Obecnie panująca obsesja na tym tle wśród części anarchistów stanowi nawyk z poprzedniego okresu, który udział w wyborach traktował jako deklarację lojalności wobec systemu. Kap italizm jednak nie wymaga takich form okazywania poddania, obecnym elitom absencja wyborcza w niczym nie przeszkadza. Znaczenie udziału w wyborach jako formy legitymizacji władzy jest więc minimalne, porównywalne np. z noszeniem dowodu osobistego. Równocześnie jednak traktowanie elekcji jako lekarstwa na kapitalizm nie ma żadnego uzasadnienia. System prawny i kontrola mediów przez reklamodawców (a więc biznes i państwo - trudno sobie wyobrazić, iż np. komisja zakładowa związku zawodowego nagle przebije w zamówieniach wielkie koncerny) skutecznie uniemożliwia przebicie się kandydatom antykapitalistycznym. W razie kłopotów elita szybko eliminuje "czarną owcę" ze swojego grona. Prawo jest zawsze tak skonstruowane, aby chronić panujący ustrój. Nawet więc dysponujący znacznym poparciem przeciwnik systemu zostanie sprawnie zneutralizowany przez sojusz prawa propagandy i siły policyjnej. Bardziej kontrowersyjni kandydaci do "żłobu" są brutalnie faulowani przy pełnej aprobacie elit - o czym p rzekonał się parę lat temu Stan Tymiński, który gdy zagroził "słusznemu kandydatowi" został oskarżony przez media o znęcanie się nad żoną oraz szpiegostwo na rzecz ... Libii (tą koncepcję wysnuto na podstawie tego, iż lecąc samolotem z Peru do Polski miał w Trypolisie...przesiadkę). Podstawowym powodem dla którego nie warto pokładać nadziei w wyborach, jest świadomość degenerującego wpływu władzy na człowieka - podstawa światopoglądu anarchistycznego. Akurat polska scena polityczna wręcz roi się od działaczy ruchu pracowniczego z okresu PRL-u, którzy zamienili etos pracowniczy na pozycje liberalne i antyzwiązkowe... Klasycznym przykładem takiej "ewolucji" jest cudowna przemiana Michała Boniego, który wpierw zajmował się negocjacjami z rządem z ramienia związku "Solidarność", a następnie przeskoczył na stanowisko ministra pracy (a więc dokładnie na drugą stronę), aż w końcu stał się ortodoksyjnym liberałem. Nawet ci, którzy wypromowani zostali za związkowe składki szybko zapominają o s woim rodowodzie - inna rzecz, że najczęściej wywodzą się oni ze skorumpowanej biurokracji , a nie z samych "dołów". środowiska subkulturowe i anarchizujące, w swojej kontestacji systemu i społeczeństwa konsumpcyjnego wysunęły postulat budowy alternatywnego świata niejako równolegle do istniejącego obecnie. Według entuzjastów tej formy działania, powinien on być konkurencyjny wobec oficjalnych struktur państwowych i instytucji społecznych. Wolne komuny mieszkańców i autonomiczne zrzeszenia producentów, niezależna sztuka i teatr, wszystko to poza ingerencją państwa miałyby zapewnić swobodną egzystencję chętnym do takich eksperymentów, a w przyszłości zastąpić kapitalistyczny model życia. Przyglądając się z sympatią tego typu inicjatywom, jak wszystkiemu co ludzie czynią spontanicznie i kierowani chęcią zmian chorego porządku, nie sposób jednak traktować tego jako skutecznej metody działania. Podobne działania mogą przynieść jedynie ograniczony skutek i to w niektórych tylko dziedzinach. Nowoczesny kapitalizm nauczył się tolerować niezależne poczynania artystyczne i kulturowe, a nawet traktować je jako swoisty wentyl bezpieczeństwa dla nastrojów sfrustrowanej części młodzieży. Tym właśnie różni się od zawsze sztywnego wobec przejawów inności realsocjalizmu. A właśnie niezależne imprezy kulturalne stanowią gros poczynań w centrach kultury niezależnej. Głoszenie, że w ten sposób atakuje się system, to po prostu dorabianie ideologii do dobrej zabawy. Jeżeli chodzi o działalność gospodarczą, a więc tworzenie spółdzielni różnego typu, to wszędzie znajduje się ona dopiero w sferze zamierzeń. Sukces takich kooperatyw może być tylko czasowy. Trudno doprawdy brać na serio twierdzenia, iż mała autonomiczna wspólnota gospodarcza zagrozi multikorporacjom w rodzaju Pepsico. Póki istnieje wolny rynek, zasady gry ustalają firmy posiadające olbrzymi kapitał i zdolności uzyskiwania jeszcze większych kredytów. Konkurencja sprawia, że gwarancją rozwoju jest maksymalizacja wyzysku jak n ajwiększych rzesz pracowników. Można nawet zaryzykować twierdzenie, iż system wolnorynkowy polega w większym stopniu na eksploatacji pracowników (których jest na rynku nadmiar) niż na opróżnianiu kieszeni klienta. Być może za wyjątkiem niektórych dóbr i usług luksusowych dla rozkapryszonych bogaczy. W takiej rzeczywistości kooperatywa anarchistyczna praktycznie pozbawiona możliwości uzyskiwania korzystnego kredytu bo posiadająca zazwyczaj mizerny kapitał startowy, niezbyt liczna i stworzona przez ludzi nie traktujących zysku jako jedynego celu w życiu, traktowana niepoważnie i nieżyczliwie przez innych przedsiębiorców albowiem stanowiąca swoiste kuriozum, praktycznie nie ma szans. Wiara w powodzenie takich przedsięwzięć to kolejny przejaw naiwnego przekonania, że kapitalizm może być korzystny dla wszystkich. Otóż nie jest - dlatego trzeba z nim walczyć! Trzeba też zauważyć, iż takie działania - jeżeli mają miejsce w oficjalnym obiegu gospodarczym legitymizują kapitalizm nie mniej niż uczestnictwo w wyborach Nie znaczy to, aby niezależne komuny lokatorskie, centra kulturowe i drobne przedsięwzięcia gospodarcze nie były potrzebne. Jako nie objęte systemem, mogą stanowić znakomite zaplecze dla działań anarchosyndykalistów, oazę nieskażonej myśli i szkołę życia wspólnotowego. Ale aby obalić kapitalizm należy zaatakować go od wewnątrz. Może to zrobić tylko rewolucyjny ruch pracowników, pozbawiając kapitalistów materialnych środków sprawowania kontroli nad społeczeństwem. A więc pozbawiając ich własności przedsiębiorstw, wszędzie tam gdzie wiąże się ona z pracą najemną. Nie ma żadnych podstaw, aby atakować własność prywatną środków produkcji, jeżeli nie wiąże się ona z wyzyskiem jak to jest np. w małych firmach rodzinnych. Tym anarchosyndykalizm różni się od marksizmu piętnującego wszelka własność prywatną. Jeśli jednak istnieje praca najemna, to działania pracowników muszą iść w kierunku przejęcia własności. To oczywiście plan maksimum. Doraznie jednak istnieje wiele k onkretnych spraw do załatwienia z pracodawcą Aby połączyć rozwiązywanie tychże z walką o lepsze jutro konieczne jest zbiorowe działanie samych zainteresowanych. Wyzwolenie klasy pracującej może być dziełem tylko jej członków. Najlepszym instrumentem do obrony interesów pracowniczych jest związek zawodowy. Oczywiście w rozumieniu autentycznego, pozbawionego biurokracji i nie uwikłanego w polityczne kombinacje syndykatu pracowniczego poddanego pełnej kontroli jego członków. Większość istniejących obecnie na świecie tzw. związków zawodowych niewiele ma wspólnego z takim wzorem. Najważniejszym atutem związku zawodowego jest to, iż działa on w miejscu pracy i wyzysku, przez co jego członkowie znają rzeczywisty obraz stosunków w firmie. Daje to szansę na permanentną obronę praw pracowniczych przed zakusami menedżerów, pracodawców i państwa w sprawach konkretnych, a jednocześnie na stopniowe zmienianie stanu rzeczy na korzyść ludzi pracy A więc to co stanowi sedno walki klas. Jednakże większ ość organizacji podających się za związki zrezygnowało ze zmiany stosunków własnościowych za cenę drobnych ustępstw pracodawców. Tym samym ich liderzy zanegowali istnienie konfliktu klasowego i zaakceptowali rzekomy pokój społeczny. A więc funkcjonowanie tych organizacji nie ma na celu wyzwolenia pracy. Drugi z celów bywa też rozmaicie realizowany - od związków zawodowych w Niemczech które przyjmując tzw. socjalpartnerstwo z pracodawcami zdołały w zamian uzyskać rzeczywista poprawę warunków życia pracowników do takich które skorumpowani liderzy sprzedali za mgliste obietnice. Syndykat pracowniczy, aby rzeczywiście spełniał funkcje dla jakich powstał, powinien zadaniem anarchosyndykalistów posiadać jak najmniej cech instytucji. Zbędna jest więc biurokracja (co najwyżej funkcyjni często zmieniani i wynagradzani według pracy od której ich właśnie odciągnięto). Brak powiązań z jakimkolwiek układem politycznym umożliwia walkę ekonomiczną bez konieczności selekcji pracodawców na lepszych i gorszych. Demokracja wewnętrzna powinna zastąpić hierarchię obowiązującą dziś także w ruchu pracowniczym. Członkowie związku powinni pozbyć się złudzenia, że wystarczy opłacić składkę, aby ktoś niewidoczny załatwił ich sprawy za nich. W rzeczywistości tylko pełne zaangażowanie samego zainteresowanego warunkuje sukces.

Związki zawodowe dają zaplecze

To pracownik ma walczyć o siebie, związek ma być dla niego jedynie zapleczem wspomagającym organizacyjnie, prawnie, finansowo i za pomocą akcji bezpośrednich. Taka pomoc jest niezbędna - jedynym prawdziwym atutem biednych i wyzyskiwanych jest ich liczebność. Przeciw nam burżuazja i biurokraci mają prawo, policję i armię, propagandę z powolnych im mediów a przede wszystkim te wszystkie pieniądze, które nam zagrabili. A jednak solidarność pracowników (i nie tylko) może to wszystko zneutralizować. Tak stało się w Polsce w latach osiemdziesiątych, gdzie autorytarny system rozpadł się z hukiem pod naporem zdesperowanego społeczeństwa. To, że zmarnowano szansę na stworzenie le pszej alternatywy niż stan obecny nie przekreśla faktu, iż ruch pracowników pokazał na co go stać. Także działalność niektórych reformistycznych związków zawodowych na Zachodzie świadczy o olbrzymiej potencji jaka w nich drzemie. Wspólna walka w ramach związku przynosząc namacalne efekty, jednocześnie kształtuje świadomość klasową. Historia uczy, iż zmiany rewolucyjne okazały się trwalsze tam gdzie okazały się skutkiem aktywności ludu (jak to było z prawami obywatelskimi po Rewolucji Francuskiej, mocno ale bezskutecznie pózniej kwestionowanymi) niż tam gdzie przewrotu dokonywała niewielka grupa aktywistów. Powodem, dla którego każdy anarchista czyn zawsze będzie miał w większym poważaniu niż teoretyczne dysputy, nie jest bynajmniej jakaś awersja do myślenia, ale świadomość, że w czasie działania człowiek uczy się najszybciej. Ci, którzy zamiast czekać na obdarowanie przez kogoś wolnością, wywalczą ją sobie sami, będą świadomi tego do czego dążyli i trudno ich będzie oszukać. Sposób ak tywności syndykatu określa sytuacja. Anarchistom najbliższa jest formuła akcji bezpośredniej, a więc działania poprzez strajki, demonstracje i pikiety, sabotaż przemysłowy itp. Szacunek do klasy pracującej nie pozwala jednak na formułowanie kategorycznych rozstrzygnięć, a terazniejsza moc państwa do zmusza działania także w sposób legalny. Celem ostatecznym jest wywołanie strajku generalnego, bo to on złamie kręgosłup kapitalizmu. A co z państwem? Nawet pobieżna obserwacja sceny politycznej powoduje przekonanie, iż niemal całość działań na niej służy osiągnięciu zysków. Polityka jest więc pochodną do systemu gospodarczego. Uprawia się ją, aby korzystać z pieniędzy podatników, przyjmować łapówki, nawiązywać kontakty w biznesie i do niego przeskakiwać. Znacznie większą wagę niż różnice światopoglądowe mają układy i powiązania personalne i przynależność do danej grupy interesów. Zdobycie własności przez klasę pracowników spowoduje, iż istnienie całej tej nadbudowy, której tak nienawidzim y, straci wszelki sens dla tych którzy ją tworzą. Owa parlamentarna menażeria, żyjąca dziś na nasz koszt, będzie musiała odejść. Zaniknie partyjniactwo i biurokracja nadzorująca gospodarkę. Pracownicy nie zgodzą się zapewne przeznaczać swoich dochodów na błazenady swoich delegatów, fundusze reprezentacyjne i cały ten blichtr, jaki kochają dygnitarze. Zatwierdzając wydatki, będą też mogli zadecydować o kształcie wymiaru sprawiedliwości czy sił porządkowych. Państwo w dzisiejszym tego słowa znaczeniu obumrze, stając się może czymś w rodzaju archaicznej ciekawostki, jaką dziś jest monarchia brytyjska Nie będzie chętnych do bezinteresownego sprawowania funkcji politycznych, ani środków na ich finansowanie. W Polsce istnieje sytuacja pozwalająca na aktywność anarchosyndykalistów. Główne problemy społeczne mają podłoże ekonomiczne związane z występowaniem brutalnej formy wyzysku w ortodoksyjnie liberalnej gospodarce. W warunkach demokracji parlamentarnej państwo ma ograniczone możliwości pr zeciwdziałania ruchom radykalnym. Długa tradycja związkowa i świadomość niedawnej siły ruchu pracowniczego tworzą dobry grunt dla działań tego typu. Brakuje silnej konkurencji ze strony partii socjalistycznych i marksistowskich, a radykalna prawica nie osiągnęła jeszcze rozmiarów takich jak np. we Francji. Z drugiej strony system przeciwdziała jedności pracowników i blokuje rozwój intelektualny ludzi pracy poprzez propagandę i ograniczenia w dostępie do edukacji. Niewielka jest jeszcze ilość lewicowej inteligencji, co wiąże się bezpośrednio z niewystępowaniem jej nadprodukcji wobec popytu na rynku - co ma miejsce na Zachodzie. Chłopskie tradycje społeczeństwa powodują, iż wielu ludzi cechuje swoisty konserwatyzm poglądów i przy krachu liberalizmu skłonni są szukać rozwiązań autorytarnych. Mentalność "homo sovieticus" ukształtowana w czasach, gdy całość życia społecznego była fasadą, powoduje bierność nawet wobec bezpośredniego zagrożenia. Luka która pozostaje może być szansą dla każde go. Także dla anarchosyndykalistów.